40 lat temu, 12 lutego 1985 roku, zakopiańczycy Maciej Berbeka i Maciej Pawlikowski dokonali pierwszego zimowego zdobycia ośmiotysięcznika Czo Oju (8201 m). Polscy himalaiści wytyczyli nową trasę w trudnych, wietrznych warunkach.
Trzy dni później na szczyt dotarli Jerzy Kukuczka oraz Zygmunt Andrzej Heinrich.
Liderem wyprawy był znany Andrzej Zawada (zmarł w 2000 r.), który kierował wieloma wyprawami w najwyższe góry świata, w tym historyczną wyprawą na Mount Everest w 1980 roku, zakończoną pierwszym zimowym zdobyciem tej góry przez Leszka Cichego i Krzysztofa Wielickiego. Kierownik początkowo planował atak na K2, jednak władze Pakistanu nie wyraziły zgody na tę wyprawę. W związku z tym, celem stał się niezdobyty dotąd zimą Czo Oju. Podejście do tej góry okazało się trudne, gdyż znajduje się ona w odległym i mało dostępnym terenie. Dodatkowo, planowano zdobycie szczytu poprzez wymagający południowo-wschodni filar, co oznaczało pierwsze zimowe wejście nową drogą.
Maciej Pawlikowski: Czo Oju, to jedna z najważniejszych wypraw w mojej karierze
„Prywatnie zawsze wspominam tę i inne rocznice, jak np. ubiegłoroczne 45-lecie pierwszego udokumentowanego wejścia na Peak 29, 22. co do wysokości szczyt globu, mój pierwszy siedmiotysięcznik w Himalajach. Weszliśmy z Ryszardem Gajewskim 8 maja 1979 r. Wracając do zimowego Czo Oju, to jedna z najważniejszych wypraw w mojej karierze, może ważniejszy był zimowy Everest pięć lat wcześniej. Nie afiszuję się publicznie rocznicami górskich wejść, zresztą nie mam za bardzo z kim świętować, bo jestem jedynym żyjącym uczestnikiem tej wyprawy” – powiedział Pawlikowski, zawodowy ratownik TOPR od 1976 roku (obecnie na emeryturze, lecz wciąż działa jako ochotnik).
Dla Kukuczki zdobycie ośmiotysięcznika zimą 1985 roku było już drugim takim osiągnięciem. Trzy tygodnie wcześniej, 21 stycznia, wspólnie z Andrzejem Czokiem dotarli na szczyt Dhaulagiri (8167 m). Dla Berbeki był to drugi zimowy szczyt powyżej 8000 m (pierwszym był Manaslu, zdobyty w styczniu 1984 roku w towarzystwie Gajewskiego). Berbeka zginął 5 marca 2013 r. po pierwszym zimowym wejściu na Broad Peak (8047 m). Wśród innych uczestników wyprawy na Czo Oju również nie ma już życia: Zawada, Mirosław Gardzielewski, Eugeniusz Chrobak oraz Andrzej „Zyga” Heinrich, którzy stracili życie w lawinie na Evereście 27 maja 1989 r., razem z Wacławem Otrębą i Mirosławem Dąsalem. Lekarz wyprawy Jan Krzysztof Flaczyński zmarł w maju 2024 r.
Książka Zawady „Trzy rekordy na Czo Oju”, opublikowana po śmierci autora przez jego żonę Annę Milewską, opowiada o zimowych zmaganiach Polaków na wschodniej ścianie Czo Oju. To właśnie ta trasa wcześniej była podejmowana przez słynnego Reinholda Messnera, który jako pierwszy zdobył Koronę Himalajów i Karakorum, jednak nie odniósł na niej sukcesu.
W lecie 1986 roku Pawlikowski ponownie wyruszył na Czo Oju z ekspedycją klubową.
„Kiedy rok po zimowym wejściu byłem ponownie na Czo Oju od strony zachodniej, jako członek wyprawy zakopiańskiej, planowanej dużo wcześniej niż zimowa Andrzeja Zawady, mogłem stwierdzić, jak trudna była nasza droga od wschodu. Kluczowy był odcinek w dolnej partii, na ścianie lodowej między II a III obozem do wysokości około 6500 m. Olbrzymie trudności techniczne, w zasadzie od podstawy ściany, zaczęły się już przy forsowaniu szczeliny brzeżnej lodowca. Tam się wyczerpały nasze siły. Wycofał się lider Andrzej Zawada oraz Andrzej Heinrich. Została nas czwórka: Mirek Gardzielewski, Gienek Chrobak, Barbeka i ja” – wspomniał himalaista.
Pawlikowski do dziś pamięta szczegóły wyprawy, ponieważ na bieżąco sporządzał krótkie notatki w bazie.
„Prawie codziennie prowadziłem skromne, kilkuzdaniowe notatki. Pisałem po dwa zdania, zapisując ważniejsze wydarzenia wyprawy. Pamiętam, że w mesie było najcieplej i dawało się pisać długopisem, ale byliśmy przygotowani na wszystko, bo ołówków mieliśmy dużo. W dniu ataku słonecznie, ale bardzo zimno i wietrznie. Wiatr nieprzyjemny, z północnego-zachodu z wnętrza kontynentu, pędzący z Arktyki. Czołgaliśmy się na grani, mimo to udało się zrobić kilka zdjęć słabej jakości, ale jednak. Walczyliśmy z górą w bardzo małym zespole, w ścianie pracowało sześciu, siedmiu ludzi, bo Kanadyjczycy, poza Jacquesem Olakiem, warszawiakiem mieszkającym wówczas w Kanadzie, opuścili bazę po trzech tygodniach, bo kończyły im się urlopy” – zaznaczył.
W 2009 roku został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za swoje znaczące osiągnięcia w zakresie rozwoju ratownictwa górskiego oraz za odwagę i poświęcenie w ratowaniu życia i zdrowia ludzi. Pawlikowski przyznał również, że podczas wyprawy pod Czo Oju zdarzały się chwile zwątpienia.
„Mieliśmy wątpliwości i obawy, czy zdążymy wejść przed upływem terminu, który był ściśle określony w zezwoleniu – na koniec lutego. Czas upływał szybko, a góry na początku akcji 'nie ubywało’. Nie było z nami Jurka Kukuczki, który najpierw atakował Dhaulagiri, ale wiedzieliśmy, jak wygląda sytuacja, bo lider – Zawada – wyraził na to zgodę. Drogę do szczytu otworzyła m.in. ofiarna praca Gienka Chrobaka” – podkreślił.
Czo Oju, znana w języku tybetańskim jako „Turkusowa Bogini”, była rzadko zdobywana w tamtym okresie. Władze Nepalu niechętnie wydawały zgody na ekspedycje w ten odosobniony i trudny do osiągnięcia rejon, mimo że znajduje się on zaledwie około 30 km na zachód od Everestu. Szczyt ten leży na granicy między Nepalem a Chinami.
„Zawada nie otrzymał pozwolenia na zimowe wyprawy na K2 w Karakorum czy Kanczendzongę w Himalajach, więc Czo Oju było niejako awaryjnym celem. W tamtych czasach wyprawa narodowa czy międzynarodowa, tak jak ta, miały specjalny status, ale generalnie patrzyło się na ekspedycje jako sukces zespołu: narodowego, klubowego, a nie indywidualny danego alpinisty. Nieważne kto, byle ktoś wszedł na wierzchołek. I wszyscy cieszyli się ze zdobycia szczytu. Taki był styl myślenia” – podsumował Pawlikowski.
Źródło: PAP, PortalTatrzański