Francisco Goya, Saturn jedzący swoje dzieci

Dlaczego nie ma w Polsce partii wolnościowej zarówno społecznie, jak i gospodarczo?

Pewien pan Marek dzwoni do studia i pyta Gościa, dlaczego nie ma w Polsce partii wolnościowej zarówno gospodarczo, jak i pod względem społecznym. Gość wytłumaczył na przykładach z życia, że nie ma popytu na takie partie. Wszystkie (Twój Ruch, Nowoczesna) szybko zniknęły po założeniu, jeśli w ogóle zebrały podpisy (Polska Fair Play). Nie powiedział jednak z czego to wynika. Ja pozwolę sobie wyjaśnić ten fenomen.

Otóż, jeśli ktoś ma wystarczająco dużo sprawnych szarych komórek, by zrozumieć, że wolny rynek jest najlepszym możliwym sposobem organizacji gospodarki, a rząd jeśli ma dać komuś 500+, to musi mu najpierw zabrać 700-, to na 90% rozumie też, że są tylko 2 płcie oraz że jeśli zabije się dziecko zanim ono się urodzi, to nie różni się to niczym od zabicia go, gdy już się urodziło. Liczba specyficznych psychologicznie przypadków, które mają w tej kwestii wybiórcze zaćmienie logicznego myślenia jest zbyt mała, by mieć reprezentację w parlamencie. Dlatego jak ktoś jest za „aborcją na życzenie” to na 90-kilka % jest też za „polityką socjalną”. Po prostu: jeśli mechanizmy wolnego rynku (liberalizm w sferze gospodarczej) są zrozumiałe dla kogoś, to i rozumie on znacznie bardziej oczywiste podstawy życia społecznego, takie jak rodzina stanowiąca podstawę społeczeństwa, ochrona życia, kierowanie się sprawiedliwością, czy docenianie znaczenia państwa narodowego i dorobku przodków (czyli konserwatyzm). Dlatego, owszem, można spotkać konserwatystów odrzucających liberalizm gospodarczy, ale „liberałowie” odrzucający sprawdzone normy społeczne to doprawdy garstka ludzi, bez znaczenia dla układu wyborczego. Jak się takim „liberałom” dokładnie przyjrzy, to poza pewnym niewielkim odsetkiem, okażą się po prostu de facto socjalistami czy komunistami.

Co więcej, istnieje uderzające podobieństwo mechanizmów działania iluzji socjalizmu i iluzji aborcji. W socjalizmie (rozumianym jako tzw. „polityka społeczna” czyli programy rozdawnicze) ulegający iluzji widzi pieniądze, które wypłaca rząd, ale umykają mu pieniądze, którymi musi za to wcześniej lub później zapłacić. Te transfery są w dokonywane w różnym czasie, a co więcej, ten drugi jest najczęściej rozbity na wiele transakcji (w różnych podatkach) i do tego w zamaskowany przez pozornego płatnika – mówiąc prościej, podatki są wliczone w ceny wielu produktów po kawałeczku, a ulegający iluzji, jeśli nawet zauważy różnice w cenach, to skłonny jest winą obarczyć sprzedającego. W aborcji podobne jest to, że dziecka przed narodzeniem nie widzimy (poza ewentualnym obrazem z USG, który nie jest przecież fotograficzny), tradycyjnie imię nadajemy mu dopiero po urodzeniu, również wtedy dopełniamy różnych biurokratycznych formalności typu nadanie numeru obozowego zwanego PESEL-em (pewna pani z lewicy nawet powiedziała coś w stylu, że człowiek powstaje w momencie nadania mu PESEL-u). To sprawia, że wielu ludzi ulega podobnej iluzji, jak w przypadku redystrybucji i do momentu urodzenia nie traktuje ludzi jako ludzi, a przynajmniej odmawia im pewnych praw podstawowych (takich jak prawo do życia). Do tego dochodzi powszechna niewiedza – brak znajomości takich faktów jak np. odrębność DNA dziecka i matki (który obnaża fałsz argumentu „moje ciało – moja sprawa”).