Ostrołęka; Fot. Greenpeace Polska/Flickr

Zarząd energii nie zamierza odpuścić – rozliczenia za „węglową” i nieukończoną Ostrołękę

Enea i Energa to dwie spółki, które mają problem z inwestycją w Ostrołęce od lat. W końcu udało się go rozwiązać, choć nie było to proste.

14 listopada zarząd Energi, będącej częścią grupy Orlen, ogłosił zamiar dochodzenia roszczeń za szkody wyrządzone przez poprzedników podczas realizacji projektu budowy węglowego bloku w Elektrowni Ostrołęka (Ostrołęka C), który nie został ukończony.

Jak przekazała Energa w komunikacie giełdowym: „powyższa decyzja Zarządu Spółki została podjęta po przeanalizowaniu otrzymanych opinii zewnętrznych kancelarii prawnych, z których wynika, że zachowania niektórych byłych członków organów Spółki w związku z realizacją Projektu spowodowały poniesienie przez Spółkę szkód wielkiej wartości”. W związku z tym, spółka poinformowała, że zwróci się do Walnego Zgromadzenia „o podjęcie odpowiednich uchwał, aby na tej podstawie Spółka miała prawo podjąć – na drodze sądowej lub pozasądowej – wszelkie kroki umożliwiające dochodzenie przysługujących Spółce roszczeń”.

W rzeczywistości oznacza to, że nad osobami, które w latach 2018-2019 pełniły funkcje w radzie nadzorczej lub zarządzie Energi, mogą zawisnąć poważne konsekwencje. Umowa z generalnym wykonawcą na budowę bloku C w Ostrołęce została podpisana 12 lipca 2018 roku, gdy na czele spółki stał Arkadiusz Siwko. Te czarne chmury mogą pozostawać nad byłymi władzami Energi przez długi czas. Projekt Ostrołęka C był wspólnym przedsięwzięciem Energi i Enei, która już pod koniec ubiegłego roku podjęła podobny krok. 30 stycznia 2024 r. nadzwyczajne walne zgromadzenie Enei wyraziło zgodę na wytoczenie powództwa przeciwko poprzednim władzom spółki. Od tego momentu jednak sprawa nie posunęła się naprzód.

Zaskakujące jest, że Energa nie sygnalizowała dotąd chęci podjęcia podobnych działań wobec swoich poprzedników, jak zrobiła to Enea.

Istota niepowodzenia budowy bloku C w Elektrowni Ostrołęka, który miał być węglowy, a ostatecznie zostanie zamieniony na jednostkę gazową, jest długą i skomplikowaną historią. Poza tym chodzi o ogromne pieniądze – porzucenie projektu oznaczało stratę blisko miliarda złotych (dokładnie 958 mln zł).

Budowa nowego, węglowego bloku nie była priorytetem dla ówczesnych prezesów spółek energetycznych zaangażowanych w projekt, jednak to minister energii Krzysztof Tchórzewski wywierał nacisk na realizację tej inwestycji. Warto dodać, że w czasie, gdy rozstrzygały się losy przedsięwzięcia, spółki podlegały bezpośrednio ministrowi energii, a nie ministrowi skarbu państwa, ponieważ resort skarbu jeszcze wtedy nie istniał. Członkowie zarządów, jak wynika z raportu Najwyższej Izby Kontroli, mieli zeznawać, że „Skarb Państwa wymuszał realizację tej inwestycji”.